W mym domu rodzinnym zawsze mieszkało bardzo wiele zwierząt. Nasz dziadek pracował w schronisku, i nie raz, nie dwa, zdarzało się dziadkowi przyprowadzać do naszego mieszkania kulawego psa albo malutkiego kociaka.
Zwierzaki () te nasze wcale nie żyły ze sobą „jak pies z kotem”, wprost przeciwnie, prędko przyzwyczajały się do siebie, potrafiły nawet razem spać w jednym
legowisku. Nawet moja ukochana papuga żyła w zgodzie z psiakiem! Wszyscy przyglądali się ze zdziwieniem ich wspólnym śmiesznym, zabawom. Polegały one na tym, że papuga przyfruwała na podłogę lub gdzieś nisko, aby być w zasięgu pyszczka naszego psiaka, i czekała na jego reakcję. Pies wtenczas przybiegał, trącając delikatnie papugę pyskiem, przykładowo w ogon. Papużka zrywała się z krzykiem w powietrze, po czym po chwili powracała znów na podłogę. I
helikopter zdalnie sterowany dla dziecka zaczynała się od nowa. Mogły się tak wygłupiać bez końca.
Pamiętam malutkiego kociaczka, którego mama zginęła w tragicznym wypadku, osierocając biedne maleństwo, które nawet pić samo nie umiało. Chcieliśmy z bratem karmić kociątko z
butelki przez smoczek - niczym niemowlaka, ale kociak nie był w stanie chwycić smoczka, który był niewiele mniejszy od jego głowy, a i butelka też była o wiele za duża.